MAŁY KSIĄŻĘ DZIECIOM, czyli... O CZYM ROZMAWIAJĄ KASIE?
Odsłona III - Kasie rozmawiają o kwiatach, dzieciach, kolcach, przekazywanych wartościach i miłości bezwarunkowej.
„Kwiaty są słabe, są naiwne. (...)
Im się wydaje, że z kolcami są bardzo groźne”
Rozmawiają:

Kasia Szkarpetowska - redaktor prowadzący Wydawnictwa UNITAS, o którym mówi: moje miejsce na ziemi :) Zakochana w ludziach i w swojej pracy. Dziennikarka, etyk, pedagog, manager marketingu. Doradca klienta biznesowego w zakresie kreowania marki i budowania pozytywnego wizerunku firmy. Współautorka książki "Rozmowy niecodzienne". Szczęśliwa i spełniona kobieta.
Kasia Borowska - nauczyciel z dwudziestoletnim stażem pracy. Od kilku lat pracuje na stanowisku dyrektora zespołu szkół. Jest absolwentką Studium coachingu Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej i Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie. Jako mama trójki dzieci, w ramach Akademii Zdrowego Przedszkolaka pisze felietony, za pośrednictwem których dzieli się z innymi rodzicami swoimi doświadczeniami i obserwacją świata.
Kasia Szkarpetowska: Otrzymałam kiedyś od znajomej zdjęcie jej dziecka, na odwrocie fotografii widniał napis: „Dzieci – najpiękniejsze kwiaty”. Cytowany wyżej fragment z książki Exuperego przywołał w mojej pamięci sentencję z tamtej fotografii. Chciałabym zadać Pani bardzo osobiste pytanie...
Kasia Borowska: Proszę.
Jest Pani mamą Klaudii, Maćka i Ewy. Jakimi są „kwiatami”?
Pierwszy to rozkwitająca róża, drugi - kaktus, trzeci – stokrotka. Każdy z nich wymaga innej pielęgnacji, innego rodzaju uwagi? Dokładnie. Tyle tylko, że w przypadku dzieci nie ma gotowego przepisu. Pamiętam serial „Boża Podszewka”. W jednym z odcinków córka pyta matkę właśnie o to, czy któreś z rodzeństwa kocha bardziej. Matka, grana przez Danutę Stenkę, podnosi dłoń i mówi o tym, że dzieci są jak palce dłoni. Każdy jest inny, ale bez względu na to, który by straciła, bolałoby ją to równie mocno. Czasami złości mnie, kiedy ktoś - widząc mnie i moje dzieci - pozwala sobie na stwierdzenie, że jedno kocham bardziej niż drugie. To bzdura. Wiem, że kocham moje dzieci jednakowo mocno, choć każde inaczej, bo każde z nich czego innego potrzebuje. I nie mam „ulubionego” dziecka. Mam ukochaną najstarszą córkę, ukochanego syna i ukochaną najmłodszą córkę. Bynajmniej ja tak mam. Doszukiwanie się, kogo rodzic kocha bardziej lub mniej, prowadzi jedynie do niezdrowej rywalizacji pomiędzy dziećmi i pielęgnowania przez lata niesłużącej nikomu urazy.
Jakie to dla rodzica uczucie patrzeć na dziecko, które – jak kwiat – dojrzewa, upiększając swoją obecnością planetę zwaną Ziemią?
To przede wszystkim radość, bo taki piękny, niepowtarzalny i jest dowodem na to, że lata pracy w ogrodzie, czasem trudnej, wśród niesprzyjających warunków atmosferycznych, jednak nie poszły na marne. Z drugiej strony - sporo niepokoju, czy już gotowy jest, by żyć poza szklarnią/ogrodem rodzica. Jakie wichry i palące promienie słońca go dotkną. A może przyjdzie mu zmagać się z mrozem i ulewą bądź gradem. Czy aby jest na tyle silny i ugruntowany, by nie zdeptały go czyjeś buciory. I pozostaje nadzieja, że wszystko, co mogło najlepszego zadziać się w tej sprawie, zostało dopełnione.
Mały Książę z książki Exuperego pyta lotnika, po co kwiatom kolce, do czego służą, na co ten odpowiada: „Kolce nie służą do niczego. To tylko złośliwość kwiatów”. Ja się z tym nie zgadzam, a Pani?
A czym jest złośliwość? Jeśli założymy, że sposobem na zrobienie światu czegoś na przekór, to też się nie zgadzam. Jeśli zaś spojrzymy na nią, jak na sposób obrony przed lękiem, będącym echem trudnych doświadczeń, to przestaje mieć znaczenie, jak to nazwiemy. Mam koleżankę, którą bardzo cenię za jej akceptację drugiego człowieka. To jedna z niewielu osób, która jest daleka od powierzchownego oceniania ludzi. Zachwyca mnie w niej to. Myślę, że to bardzo ważna sprawa zadać sobie pytanie: Na jaki temat kwiat uzbroił się w te kolce?
Czy może być tak, że dziecko, które nie czuje się przez rodziców zauważane, akceptowane, kochane, „uzbraja się” w kolce, żeby zwrócić na siebie uwagę?
Sama nie wiem. Zapewne tak. W końcu, jeśli ktoś nas nie zauważa, to może poczuje ukłucie i wtedy zauważy. Myślę, że często tak z pewnością jest. Choć dzieci na różny sposób radzą sobie z deficytem uwagi. Potem zresztą przenoszą się te wzorce na dorosłe życie. My, dorośli, też kiedyś byliśmy dziećmi i być może też ktoś z ważnych dorosłych nie dawał nam tyle uwagi, ile potrzebowaliśmy. I na różny sposób, niekoniecznie wystawiając kolce, kompensujemy sobie ten brak.
Na przykład?
Na przykład może to być dążenie do wystąpień publicznych, by skupić na sobie uwagę widzów. Jakiś czas temu zauważyłam to u siebie :-) Taki deficyt nie musi być koniecznie dramatem na całe życie. Może być zasobem i potencjałem na sposób na życie zawodowe. A wracając do kolców... Myślę, że najczęściej wystawiamy je wtedy, kiedy boimy się zranienia.
W swojej pracy zawodowej wiele spotkała Pani dzieci-kwiatów uzbrojonych w kolce?
Oj tak. Szczególnie dzieci w wieku gimnazjalnym. Ale w ciągu życia zmieniamy się. Stajemy się różnymi kwiatami i jestem przekonana, że nie ma takich kwiatów, które czasami nie wystawiają kolców. Dobre jest to, że możemy sobie pozwolić na przeobrażanie się we wszystkie kwiaty świata, a wtedy ogród, jakim jest życie, staje się różnorodny, barwny i radosny.
Jakimi wartościami, również uczuciami, my dorośli, winniśmy „podlewać” dzieci, aby wzrastały?
Ojej, jedno ze słów, za którymi nie przepadam.
Wiem, słowo: „winniśmy” :)
Właśnie. To zbyt duża odpowiedzialność mówić dorosłym, co są winni dzieciom, a co powinni. Ja, za każdym razem mogę powiedzieć tylko we własnym imieniu. Choć pamiętam słowa Jerzego Stuhra, który w filmie „Pogoda na jutro” mówi: „Wobec dzieci zawsze jesteśmy winni”. Chyba tak to brzmiało.
Jak te słowa Pani odebrała?
Ja to odebrałam jako poczucie odpowiedzialności za to, że nie sposób dać dziecku wszystko, co najlepsze, bo jesteśmy tylko ludźmi. Z jednoczesnym akcentem na to, że kiedy powołujemy dzieci na świat, to warto pamiętać, że jesteśmy za nie odpowiedzialni, a kto to lekceważy, nie jest godzien bycia rodzicem. A wracając do pani pytania. Jedną z wartości, jakie mi przekazano, i jakie ja przekazałam swoim dzieciom, to uczciwość. Również uczciwość wobec samego siebie. Moja dorosła córka, nie dalej jak dwa dni temu, opowiedziała mi pewne zdarzenie, związane z rozumieniem uczciwości. Dotyczyło to jej bliskiej znajomej, której powiedziała: „Nieważne, czy kogoś lubimy, czy nie. Ważne, jak Ty będziesz się z tym czuła, jeśli weźmiesz to, co było przeznaczone dla tej osoby”. Tych wartości, które przekazywałam i przekazuję dzieciom, jest tak wiele, że trudno wszystkie wymienić. To, co ważniejsze w tej sprawie, to... by pamiętać, że mniejszą wagę mają słowa, jakie wypowiadamy do dziecka. Ono i tak uczy się od nas tego, co pokazujemy swoją postawą.
Kiedy dziecko więdnie?
Kiedy nabierze przekonania, że nikt go nie kocha, nikomu nie jest potrzebne i niczego samo nie potrafi. Wtedy więdnie lub usycha i zamienia się w twardy, sterczący, nic nieczujący badyl. Każdy człowiek, nie tylko dziecko, potrzebuje miłości, wyrażanej krótkim komunikatem: „Jesteś dla mnie ważny. Cieszę się, że jesteś”. A może ja się mylę... Tak bynajmniej dziś to widzę i tym się dzielę.
Czym jest dla rodzica patrzenie na więdnący kwiat?
Boleścią bezsilności i bezradności...
cdn.
Czytaj też:
Odsłona V - Kasie rozmawiają o poszukiwaniach, marzeniach i wiecznym "apetycie na życie".
Odsłona IV - Kasie rozmawiają o przyjaźni...
Odsłona II - Kasie rozmawiają o przywiązaniu, wolności i akceptacji.
Odsłona I - Kasie rozmawiają o byciu dzieckiem, relacjach dziecko-rodzic i świadomym rodzicielstwie.