Talent do języka

Autor: Katarzyna Sroczyńska

 

Wyobraź sobie, że niezwykłym zrządzeniem losu trafiasz na wyspę – powiedzmy – na Pacyfiku. Sam. W przeciwieństwie do Robinsona Crusoe znajdujesz jednak towarzystwo, i to dość liczne. Miejscowi są tobą bardzo zainteresowani i bardzo chcieliby porozmawiać. Właściwie nie przestają mówić. Tyle że język, którego używają, nie przypomina niczego, co dotychczas słyszałeś. Jak myślisz, ile czasu zajmie ci nauczenie się choćby podstaw ich języka? Ile wysiłku będziesz musiał włożyć, by nauczyć się słyszeć i powtarzać nowe dźwięki? Jak szybko z powodzi głosek nauczysz się wyodrębniać słowa, a następnie łączyć je ze znaczeniami, zestawiać wyrazy w sensowne zdania? Ile pracy będzie cię kosztowało zrozumienie intencji twoich rozmówców? Dziecko radzi sobie z tym wszystkim, zanim poślesz je do przedszkola. „Uczenie się języka jest jak odczytywanie skomplikowanego kodu. Łamiemy ten szyfr bez wysiłku w tak wczesnym wieku, że nawet tego nie pamiętamy” – piszą Alison Gopnik, Patricia Kuhl i Andrew Meltzoff w książce „Naukowiec w kołysce”.

 

 

Szumy, zlepy, ciągi

 

Kiedy dziecko zaczyna się uczyć języka? Wbrew pozorom wcale nie wtedy, kiedy wypowiada pierwsze słowo (co najczęściej zdarza się około pierwszych urodzin – w końcu wcześniej jest niemowlęciem – kimś, kto nie mówi), ale znacznie, znacznie wcześniej. Już noworodki odróżniają głos swojej mamy od głosu innych kobiet. I tak jak mama zajmuje szczególne miejsce wśród ludzi, tak język jest wyjątkowy wśród wszystkich innych dźwięków, szumów i hałasów. „Dźwięki języka nigdy nie są dla dziecka szumem. Gdyby tak było, to ono nigdy by się języka nie nauczyło” – mówi dr Ewa Haman z Katedry Psychologii Poznawczej Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. „Dziecko ma zdolność odróżniania języka jako specyficznego systemu dźwięków od wszystkiego innego, co słyszy. Od początku, od urodzenia albo i przed urodzeniem, język przykuwa uwagę dziecka, mówimy, że jest dla niego bardzo silnym atraktorem”.

 

Kiedy pochyleni nad kołyską dorośli mówią, mówią i mówią, niemowlę wykonuje ciężką naukową pracę, próbując złamać szyfr, którego odkodowanie przerasta na razie możliwości nawet najbardziej wyrafinowanych komputerów. „Żeby móc do tego systemu dźwięków przykładać znaczenia, trzeba go dobrze rozpracować i na to idzie pierwszy rok życia, a zwłaszcza pierwszych sześć miesięcy. To wtedy dziecko się przestawia na charakterystyczny dla danego języka sposób przetwarzania dźwięków mowy. W międzyczasie, poza tym, że cały czas przetwarza dźwięki mowy, które do niego docierają, uczy się wyodrębniania słów, a także prozodii języka” – mówi dr Ewa Haman. Prozodii, czyli charakterystycznego rytmu, akcentu i intonacji, dzieci zaczynają się uczyć bardzo wcześnie. Grupa badaczek z University of Wurzburg, Max-Planck-Institute for Human Cognitive and Brain Sciences i Ecole Normale Superieure przebadała trzy lata temu sześćdziesięcioro noworodków – po trzydzieścioro z rodzin francuskojęzycznych i niemieckojęzycznych. Analizowały płacz dzieci i doszły do wniosku, że mali Francuzi płaczą z intonacją wznoszącą (od niskiego do wysokiego dźwięku, podobnie jak mówią ich rodzice), a mali Niemcy - z intonacją opadającą. Skoro potrafią to robić wkrótce po narodzeniu, to znaczy, że z rytmem ojczystej mowy musiały się osłuchać, jeszcze zanim się urodziły.

 

Elementem pracy badawczej niemowlęcia, które pozornie tylko je i brudzi pieluchy, jest również fonotaktyka. Żeby nauczyć się wyodrębniać słowa ze strumienia mowy, nie wystarczy opanować charakterystycznego dla danego języka akcentu, potrzeba jeszcze sporo obserwacji o charakterze statystycznym. Trzeba bowiem zauważyć i zapamiętać, jak dźwięki w danym języku współwystępują, jakie jest prawdopodobieństwo, że dane połączenia dźwięków się pojawią, a nawet, w jakiej pozycji w słowie wystąpią: na początku, w środku czy na końcu. Zbitka „ZB” na przykład w polszczyźnie jest całkiem popularna, w angielskim – zupełnie niemożliwa. To dlatego, jak żartują autorzy „Naukowca w kołysce”, Zbigniew Brzeziński, doradca Jimmy’ego Cartera, nie miał szans na prezydenturę w Białym Domu.

 

Od kiedy dziecko rozumie, co mówimy? Standardowa formuła głosi, że rozumienie wyprzedza mówienie. Choć trzeba przyznać, że i dzieciom, i dorosłym zdarza się powiedzieć coś, czego nie rozumieją… Jeszcze do niedawna sądzono, że dzieci zaczynają rozumieć słowa w wieku dziesięciu miesięcy. Na początku tego roku pojawiły się jednak wyniki badań przekonujące, że potrafią to już cztery miesiące wcześniej. Zdaniem psychologów z University of Pennsylvania w Filadelfii półroczny człowiek rozumie nie tylko słowa „mama”i „tata”, ale również nazwy ulubionych owoców i części ciała. Badacze dowiedli tego w eksperymentach, w których wzięło udział ponad trzydzieścioro niemowląt i ich opiekunowie. Dzieci słyszały od opiekunów polecenia, np. „Popatrz na jabłko”, a badacze sprawdzali, na co rzeczywiście spoglądają maluchy (by zapobiec mataczeniu, opiekunom zawiązano oczy). „Rozumienie słowa to jednak znacznie więcej niż kojarzenia dźwięku z obiektem” – mówi dr Ewa Haman.

 

Na początku było słowo

 

Julka, córka Jakuba i Anny Urbańskich, biologów i podróżników, zaczęła niewinnie, podobnie jak wiele innych dzieci, od słów „mama” i „daj”, bardzo szybko zaczęła jednak rozwijać swój słownik o takie wyrazy, jak dinozaur, karaczan czy hipopotam. „Od początku mówiliśmy do Julki, jak do dorosłego. Nie używaliśmy zdrobnień, nie upraszczaliśmy języka. Kiedy miała trzynaście miesięcy, zaczęła budować proste zdania, gdy miała półtora roku, mówiła już swobodnie” – opowiada Kuba Urbański. Dziś trzyletnia Julka wprawia znajomych swoich rodziców w osłupienie, racząc ich takimi na przykład entomologicznymi wyznaniami: „Podobają mi się larwy chrząszczy, natomiast nie lubię drewnojadów” (Jakub prowadzi hodowlę owadów). Używa języka na tyle swobodnie, że potrafi pokpiwać z językowego puryzmu ojca. „Patrząc mi prosto w oczy, mówi, podkreślając końcówki: tĄ książkĘ, zawiesza głos i z uśmiechem kończy: tĘ książkĘ, tĘ książkĘ!” – opowiada Urbański.

 

Zazwyczaj dziecko wypowiada pierwsze słowa, kiedy ma mniej więcej rok. Przeciętnie półtoraroczny człowiek używa około dwudziestu prostych wyrazów, np. takich jak „bach”, „am” czy „lulu”. Bliźniaczki Maja i Lena, dziś pięcioletnie córki dziennikarki Krystyny Romanowskiej, po pierwszych urodzinach zaczęły od słów „hau”, „mama”, „natia” (co znaczyło „smoczek”), „ba” (piłka). Przez pewien czas każdą osobę, która pojawiała się w zasięgu ich wzroku, nazywały „baba”. Być może z wielkiej miłości do babci, a być może to dowód ich skłonności feministycznych, choć trzeba dodać, że w tym wieku przypisywanie słowom szerszego znaczenia, niż mają one w słownikach, jest typowe. Kiedy zna się dwadzieścia, trzydzieści wyrazów, trzeba czasem przy opisywaniu świata dokonywać uogólnień. Prof. Magdalena Smoczyńska, psycholożka  z Uniwersytetu Jagiellońskiego, wspomina, że jej bliźniacy mówli „hau-hau” o wszystkim, co się rusza, nawet o gałązce na wietrze. Z pewnością dostrzegali różnice między psem a gałęzią, ale jeszcze nie mogli sobie pozwolić na określenie ich odmiennymi wyrazami.

 

Pierwsze słowa często pochodzą z tzw. języka nianiek, czyli języka pełnego zdrobnień, uproszczeń i wyrazów dźwiękonaśladowczych, którego wiele osób używa w kontaktach z małymi dziećmi – u równie wielu budzi on gwałtowny sprzeciw. „To, że do dziecka nie można mówić w sposób zdrobniały, to dziki przesąd” – oburza się prof. Smoczyńska. „Język nianiek to kod wytwarzany spontanicznie w każdej kulturze. W tak fleksyjnym języku jak polski, w którym niemal każdy wyraz ma mnóstwo różnych form, język nianiek pozwala przez chwilę nie odmieniać. Małe dziecko musi się uczyć przede wszystkim znaczeń” – dodaje.

 

Mniej kontrowersji – i niemal powszechny zachwyt - budzą za to dziecięce neologizmy. Damian Strączek, korzystając z semantycznego dorobku ponad setki dzieci, stworzył słownik języka dziecięcego, zatytułowany „I kto to papla” (choć zdecydowanie bardziej reprezentatywny dla zawartości tomu jest umieszczony na okładce napis: „Żórowy dinożarł mówi dziukuluku”). Młodzi użytkownicy języka mają skłonność do tworzenia wyrazów zdecydowanie bardziej przejrzystych znaczeniowo niż te, których my zazwyczaj używamy, np. szumil (muszla), tryskanna (fontanna), trzymała (poręcz) czy tuptak (chodnik). Czy rzeczywistość nie byłaby prostsza i bardziej uporządkowana, gdyby po piątku następował szóstek, gdyby poprawek krawieckich dokonywała szyjka (czyli osoba, która szyje), a mandat groził za zbytnie zszybszanie i przegraniczanie prędkości?

 

„Przy naszej córce Marcie (3 lata) odkryłam na nowo, jak bardzo język polski jest nielogiczny i jak wiele jest w nim wyjątków. Marta długi czas odmieniała regularnie czasownik iść, zamiast szłam mówiła idłam, idłaś. Z kolei pies hauczał, bo przecież kot miauczał, a krowa muczała. Ostatnio oświadczyła, że Adrian, kolega z przedszkola, jest niegrzeczny i nie nadaje się na żonina” – opowiada Agnieszka Fiedorowicz, dziennikarka. Takie poprawianie systemu językowego świadczy o tym, że dziecko zna rządzące nim reguły. Dowodzi też, że nie powtarza ono tego, co usłyszało od innych, lecz potrafi wykorzystywać mechanizmy gramatyczne do tworzenia zupełnie nowych wypowiedzi.

Gramatyka to zresztą kolejny problem, z którymi trzeba się zmierzyć, żeby się nauczyć mówić. Nie wystarczy rozpracować systemu dźwięków i odgadnąć, jakie znaczenie przypisuje się wyrazom – trzeba jeszcze umieć je łączyć w zdania.

 

Węzły gramatyczne

 

Święty Augustyn uważał, że dzieci uczą się języka poprzez naśladowanie dorosłych. Według językoznawcy Noama Chomskiego, dziecka nie można nauczyć języka, podobnie jak nie można nauczyć widzenia. Zdaniem Chomsky’ego język jest narządem umysłu, wrodzoną umiejętnością każdego człowieka. W latach 70. Herbert S. Terrace ze Columbia University postanowił sprawdzić, czy małpa wychowana od wczesnego dzieciństwa przez ludzi nauczy się posługiwać językiem tak samo jak dzieci. W tym celu odebrał szympansiej matce noworodka i oddał go na wychowanie ludzkiej rodzinie. Nim Chimpsky (tak nazwano tego szympansa, podobieństwo do nazwiska słynnego językoznawcy nie było przypadkowe) uczył się języka migowego w kontakcie z dość często zmieniającymi się opiekunami. W pewnym momencie Terrace ogłosił, że Nim nauczył się 125 znaków i potrafi je zestawiać, tworząc z wykorzystaniem reguł gramatycznych zdania, których nigdy wcześniej nie słyszał. Niedługo potem jednak naukowiec wycofał się z tego stwierdzenia, a opuszczony przez naukowców Nim zmarł przedwcześnie na serce. Do dziś nie udało się dowieść, że małpy są w stanie nauczyć się ludzkiego języka i używać go tak jak my.

 

Gramatyka pozwala zestawiać wyrazy w dłuższe wypowiedzenia. Dziecko zaczyna je tworzyć w wieku półtora roku - dwóch lat. Maciej wypowiedział swoje pierwsze zdanie, mając właśnie rok i sześć miesięcy, brzmiało ono: „Plo gajaź lo”, co znaczyło „Otwórz garaż pilotem, weźmiemy rower”. Z kolei Pola (rok i siedem miesięcy) poprosiła mamę o pampersa do przewinięcia lalki, mówiąc: „Lala lala pam pam kupa” (oba przykłady zaczerpnęłam ze wspomnianego już słownika języka dziecięcego). Krysia Romanowska zanotowała dialog, jaki jeszcze przed swoimi drugimi urodzinami przeprowadziły miedzy sobą jej córki. Lena poprosiła: „Daj natia” (czyli smoczek), na co Maja odparła lapidarnie: „Nie ma natia”.

 

Na początku dzieci tworzą bardzo proste konstrukcje, często opuszczają przyimki i rezygnują z odmiany wyrazów, potem budują zdania rozwinięte (np. Ola idzie z baba do psiećkola) i w końcu złożone. Nie ma im się co dziwić, niełatwo jednocześnie opanować wszystkie zasady związane z deklinacjami i koniugacjami, o tworzeniu złożonych zdań nie wspominając. Dorosłym sprawia to jeszcze więcej trudności. Angielka Jane Birkin wspomina, że kiedy ucząc się francuskiego, miała problemy z zapamiętaniem rodzaju rzeczowników (co dla małych Francuzów nie wydaje się skomplikowane), Serge Gainsbourg tłumaczył, że wszystko, co ma nogi, jest po francusku rodzaju żeńskiego. Takiej zasady nie potwierdza jednak niestety żaden podręcznik.

 

Twarzą w twarz

 

Wszystko wskazuje na to, że małpy człekokształtne, nawet wychowane przez ludzi, nie są w stanie nauczyć się naszego języka. A czy dziecko porzucone zaraz po urodzeniu wśród małp nauczyłoby się mówić? „Nie” – stanowczo odpowiada dr Ewa Haman. „Żeby się nauczyć języka, dziecko potrzebuje długotrwałego, intensywnego kontaktu z tym językiem w sensownych kontekstach komunikacyjnych, czyli w sytuacjach, w których język jest realnie używany do tego, żeby przekazywać sobie intencje, wyrażać swoje potrzeby”. To może wystarczyłoby puszczać niemowlętom filmy, na których ludzie rozmawiają? Naukowcy nie pozostawiają jednak złudzeń - potrzebny jest żywy człowiek. Poza tym, że dzięki kontaktowi twarzą w twarz możliwe jest współdziałanie na bieżąco i wzajemne kontrolowanie tego, co się dzieje, to zrozumienie płaskiego obrazu z monitora nie jest łatwe. „To ogromna praca poznawcza i dziecko poniżej roku nie ma szans efektywnie z tego typu informacji skorzystać” – mówi dr Haman. I dodaje: „Im więcej rozmawiamy z dzieckiem, tym lepiej. Im więcej mówimy do dziecka, im bardziej złożony jest sposób, w jaki to robimy, to dostarczamy dziecku lepszy materiał, dziecko ma więcej możliwości nauczenia się. Ale już podsłuchiwanie wystarczy, by nauczyło się mówić” – mówi dr Ewa Haman.

 

O tym, że słowa mają wyjątkowy wpływ na rozwój poznawczy dziecka, przekonują badania przeprowadzone przez Alissę Ferry, Susan Hespos i Sandrę Waxman z Northwestern University. Zdaniem tych badaczek, słowa mają większy wpływ na rozwój umiejętności kojarzenia i porządkowania pojęć u trzymiesięcznych niemowląt niż inne dźwięki, np. muzyka. Pierwszej grupie dzieci pokazywano obrazek przedstawiający rybę i mówiono w tym czasie: popatrz na rybę. Druga grupa zamiast słów słyszała nieartykułowany dźwięk. Potem wszystkie dzieci oglądały rysunek innej ryby i dinozaura. Okazało się, że te z pierwszej grupy dłużej patrzyły na nowy rybi portret, co zdaniem psychologów oznacza, że zapamiętały poprzedni obrazek, a nawet stworzyły w umyśle kategorię „ryby”.

 

„Język potoczny stanowi część organizmu ludzkiego i jest nie mniej niż on skomplikowany” – uważał Ludwig Wittgenstein. Czy to zatem nie cud, że dziecko po kilkunastu miesiącach życia zaczyna mówić? „To niezwykłe – zresztą wokół tego koncentruje się całe moje życie zawodowe” – mówi prof. Magdalena Smoczyńska. „Radzę matkom, by się przyjrzały, o czym rozmawiają z dziećmi, a o czym z dorosłymi. Bo często to właśnie dziecko ma coś naprawdę interesującego do powiedzenia”.

 

 

Prof. Magdalena Smoczyńska, psycholog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, przez lata zajmowała się poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie, jak dzieci uczą się języka. Od kilkunastu lat koncentruje się na problemach związanych z opóźnionym rozwojem mowy. Kiedy rodzice mają powód do niepokoju? Jeśli pierwsze wyrazy nie pojawią się mniej więcej w tym samym czasie, co pierwsza świeczka na urodzinowym torcie, a przed drugimi urodzinami dziecko nie zacznie ich łączyć w proste zdania. Oczywiście nie chodzi o to, by roczny malec wyraźnie mówił „mleko”, „chleb” czy „czekolada”. Słowo to w tym wypadku sekwencja dźwięków, konsekwentnie łączona z określonym znaczeniem, choćby „ciem” (w tłumaczeniu dla dorosłych: „chcę”) albo „bum” (np. „piłka”, a w innym idiolekcie „upadek”). Jeśli jednak na jednym krańcu sytuują się rodzice, których niepokoi, że kilkunastomiesięczny potomek zamiast „otarcie naskórka” mówi „ziazia”, to z drugiej są ci, którzy nie martwią się wcale, bo Einstein też zaczął późno mówić, a w ogóle to chłopcy wolniej się rozwijają i mają ciężką mowę. „To prawda, tyle że z moich badań wynika, że to opóźnienie między dziewczynkami i chłopcami wynosi dwa miesiące” – mówi prof. Smoczyńska. I jednocześnie przypomina o zdrowym rozsądku. Jeśli jednak ktoś chciałby sprawdzić, jak językowo rozwija się jego dziecko, to zamiast porównywać je do starszej siostry albo syna kuzyna cioci Stasi, który na trzecie urodziny napisał wiersz, może użyć testu przygotowanego przez prof. Smoczyńską (skrócona wersja z instrukcją znajduje się na stronie: http://www.mp.pl/artykuly/index.php?aid=10371&_tc=F754A86C06B8C5435371183A49F522AE).

 

Około 7 proc. pięciolatków – jak wynika z międzynarodowych badań – cierpi na SLI, specyficzne zaburzenie języka, czyli opóźnienie rozwoju mowy nie związane z przyczynami neurologicznymi (np. zaburzeniami ze spektrum autyzmu) czy wadami słuchu.

 

źródło: "Wiem! jak działają dzieci", nr 1