Kanapowce kontra podwórkowce

Dzieci coraz mniej czasu spędzają na świeżym powietrzu, a podwórkowe zabawy należą już niemal do prehistorii. Gry w berka, klasy czy zabawy na trzepaku są już prawie nieznane maluchom. Ich miejsce zajął komputer, iPad, iPhone, Facebook. A to błąd. Bo technologia, choć potrzebna, nie zastąpi zabaw na świeżym powietrzu.

 

 

Każdy z nas nosi w sobie sentymentalne okruchy wspomnień, przenoszące nas w świat dzieciństwa. Zabawy w państwa, kapsle i chowanego, trzepak, klasy czy nieznana dziś dzieciakom guma… Zaimponować koleżankom można było tylko posiadając biegle opanowaną sztukę skakania w gumę, a wszelkie sprawy i spory załatwiało się na trzepaku, stanowiącym wręcz odpowiednik dzisiejszego facebook’owego wall’a.

 

Te czasy to jednak już niestety zamierzchła przeszłość. Bo dziś podwórka, o ile w ogóle istnieją,  świecą pustkami. Z jednej strony, brak miejsc do zabawy, z drugiej ilość możliwości spędzania wolnego czasu stojących przed dzisiejszymi dzieciakami jest tak duża, że wręcz brakuje go na podwórkowe harce.

 

Dzieci dorastające w czasach skoku technologicznego, w otoczeniu telewizji, komputerów, Internetu i gier w większości wręcz nie są zainteresowane męczącymi zabawami na świeżym powietrzu. Lepiej czują się na kanapie przed odbiornikiem lub we własnym pokoju, w otoczeniu elektronicznych gadżetów, surfując po sieci czy wysyłając SMS-y, niż na podwórku z rówieśnikami.

 

– Komputer zrobił swoje. Przykładowo moja sześcioletnia wnuczka nawet ze swoją najukochańszą koleżanką woli porozmawiać przez Internet niż zejść na podwórko i spotkać się z nią twarzą w twarz - mówi Anna Walendziak, koordynator z Polskiego Stowarzyszenia Pedagogów i Animatorów fundacji Klanza.

 

Taka sytuacja niestety nie pozostaje bez wpływu na rozwój maluchów. Zdaniem przedstawicieli organizacji National Wildlife Federation, obecnie najmłodsze pokolenie przeznacza na aktywność na świeżym powietrzu średnio nie więcej niż 15 minut dziennie, podczas gdy ich rodzice, będąc dziećmi, przebywali poza domem przynajmniej trzy kwadranse w ciągu dnia. W wyniku tego, faktycznie podwórka świecą pustkami. A szkoda, bo jak twierdzą specjaliści, tego rodzaju zabaw nie zastąpią dzieciakom iPady czy komputery.

 

Ba, lekarze, psychologowie czy trenerzy wręcz zalecają zabawy na świeżym powietrzu. Jak twierdzą bowiem, są one zwyczajnie niezbędne dla rozwoju dziecka. Na stworzonej przez brytyjską organizację National Trust liście 50 aktywności, które dzieci powinny poznać przed swoimi dwunastymi urodzinami, znalazły się głównie zabawy znane doskonale dorosłym z czasów ich dzieciństwa na podwórkach. Są tam m.in.: wspinanie się po drzewach, puszczanie latawca, huśtanie na linie, wchodzenie na wzgórze, nocny spacer z rodzicami czy zabawa z mapą i kompasem. Czyli takie, które dostarczają mnóstwa pozytywnych emocji, a z którymi z pewnością maluchy nie zetkną się siedząc całymi dniami w domu.

 

 

Pokolenie słabeuszy

 


Czemu te podwórkowe harce są takie ważne? Niosą bowiem ze sobą zbawienne skutki zarówno dla duszy, jak i ciała.

 

Przede wszystkim to niezbędna dziecku codzienna porcja ruchu. A wystarczy tylko zajrzeć do jakiejkolwiek podstawówki, by natychmiast zauważyć, że współczesne dzieci i młodzież z aktywnością fizyczną są wręcz na bakier.

 

– Przeżyłem szok, gdy na studiach odbywałem praktyki jako nauczyciel wychowania fizycznego w jednej z warszawskich szkół. Okazało się, że niemal połowa dzieciaków ma nadwagę. W czasach mojego dzieciństwa dzieci otyłe stanowiły jakieś 5 – 10 proc. ogółu. Wtedy, nawet jak zjadały coś niezdrowego, to niemal natychmiast spalały to ruchem i właśnie zabawą na podwórku – mówi trener personalny, Jacek Kłębowski. Jak twierdzi, z brakiem ruchu i w efekcie nadwagą u dzieci wiążą się niestety wszelkiego typu inne choroby cywilizacyjne.

 

- Zmniejsza się wydolność organizmu, dochodzi do osłabienia mięśni i oczywiście kręgosłupa. Co więcej, ta zmiana sposobu zabawy i przeżywania dzieciństwa nie pozostaje bez wpływu na ogólną sprawność fizyczną dzieciaków oraz ....na osłabienie ich odporności. Bo współczesne dzieci nie są, jak to się kiedyś mówiło, „hartowane“ w różnych warunkach pogodowych, tylko siedzą cały czas w domu, a przez to automatycznie częściej chorują – dodaje Kłębowski. 


 

Jego słowa potwierdzają również wszelkiego typu badania i statystyki. Okazuje się więc, że wśród dzieci w wieku szkolnym aż 54 proc. ma wadę postawy, 26 proc. ma nadwagę, a u około 25 proc. dzieci występuje zaburzenie funkcjonowania narządów. Wiele do życzenia pozostawia również ogólna wytrzymałość ich organizmów.

 

- Coraz częściej skutki drobnych upadków dzieci kończą się nie zdrapanym kolanem, lecz poważnym złamaniem kości. A bezpiecznego upadania trzeba się zwyczajnie nauczyć. Nie upadamy automatycznie we właściwy sposób. Ciało trenujemy tylko poprzez regularne bycie w ruchu. Uczymy się w ten sposób koordynacji swoich ruchów adekwatnie do zagrożenia i odpowiednio je układamy. Mózg zapamiętuje zdobyte doświadczenia ruchowe i przywołuje je w razie potrzeby – stwierdza psycholog Liliana Białas.

 

 

W zdrowym ciele zdrowy duch

 


Zbyt mała porcja ruchu  na świeżym powietrzu to jedno, a idące za nią poważne sutki dla rozwoju psychicznego dziecka, to już zupełnie coś innego.

 

Zdaniem psycholog Wiesławy Gołąbek, brak aktywności fizycznej związanej z integracją z rówieśnikami przekłada się na rodzaj stałego napięcia psychicznego oraz sprzyja trudnościom w odreagowywaniu tego typu napięć.

 

- Kiedy biegamy na podwórku za piłką, to właściwie całe ciało staje się rozluźnione i dotlenione. Owszem, jesteśmy fizycznie zmęczeni, ale jednocześnie doskonale relaksujemy się psychicznie. Dodatkowo, gra w piłkę pomaga dzieciom integrować się z rówieśnikami. Dzięki wspólnym zabawom na świeżym powietrzu, uczą się funkcjonować w grupie, przestrzegać obowiązujących w niej reguł. Zatem, to wspólne spędzanie czasu z rówieśnikami w sposób tradycyjny ma znaczenie dla emocjonalnego i psychicznego rozwoju dzieci – podkreśla dr Gołąbek.

 

Przede wszystkim dlatego, że zabawy w gronie rówieśniczym różnią się od interakcji w przedszkolu i domu tym, że nie odbywają się pod kierownictwem dorosłych. Tu dzieci same ustalają zasady, których później muszą przestrzegać, jednocześnie stymulując w ten sposób kreatywność i ucząc się relacji społecznych. By móc brać udział we wspólnej zabawie, muszą zwyczajnie „dogadać się” z innymi dzieciakami. A tak zdobyta umiejętność komunikowania się procentuje później w szkole, drużynie, a nawet dorosłym życiu.

 

Dr Peter Gray z Boston College zauważa jeszcze inny problem. Jak twierdzi, wraz ze zmniejszającą się (od lat 50. poprzedniego stulecia) liczbą godzin spędzanych przez dzieci na dworze, w zastraszającym tempie wzrasta ilość dzieci ze stanami lękowymi i depresją. Choć Gray przyznaje, że współwystępowanie nie dowodzi związku przyczynowo-skutkowego, to jego zdaniem taki związek występuje.

 

Poza wszystkim, zabawa na powietrzu sprawia, że na dziecięcych buziach pojawiają się rumieńce i uśmiech. W efekcie, jak uważa Gray, dzieci, które nie bawią się na powietrzu, są mniej szczęśliwe i wyrastają na smutnych dorosłych. I coś w tym jest, bo jak wynika z przedstawianych przez niego statystyk, od lat 50. ubiegłego stulecia częstotliwość występowania stanów lękowych u dzieci wzrosła aż o 85 procent. A zatem maluch, który całe dnie spędza na podwórkowych zabawach, to po prostu szczęśliwy maluch.

 

 

Przykład z domu

 

Swoje niestety robi też swego rodzaju nadgorliwość rodziców. Ci często kierują się zasadą, że najlepiej, by to oni sami zaplanowali dziecku cały dzień. Zwykle z obawy o bezpieczeństwo pociech. Organizując więc ich plan zajęć z reguły nie pozostawiają im już miejsca na beztroskie dzieciństwo. Sami zwyczajnie przeładowani obowiązkami nie mają już siły bawić się z nimi na świeżym powietrzu. I choć dostrzegają potrzebę ruchu swoich dzieci, nie bardzo robią cokolwiek, by ją zaspokoić.

 

Jak się okazuje, mimo iż 90 proc. amerykańskich rodziców jest zdania, że stwarzają dzieciom dobre warunki do rozwoju, aż 74 proc. z nich wolny czas spędza przed telewizorem, a 53 proc. w czasie wolnym od pracy gra z dziećmi w gry komputerowe, zamiast zabrać je na spacer lub przejażdżkę na rolkach. Niemal połowa ankietowanych bardziej niż o aktywność fizyczną dzieci martwi się o ich stabilizację finansową. Jednocześnie aż 38 proc. rodziców jest zdania, że zajęcia pozalekcyjne, a zwłaszcza te sportowe, są zbyt kosztowne. A przecież godziny spędzane na podwórkowych wygibasach nie kosztują nic.

 

Nadmiernie chroniąc swoje dzieci, a z drugiej strony sięgając dla nich po przysłowiową „gwiazdkę z nieba”, wychowujemy kaleki. Z brytyjskich badań wynika, że dzieci i młodzież XXI wieku o wiele sprawniej poruszają się po klawiaturze komputera czy telefonu komórkowego, niż po boisku lub podwórku. Dowiódł tego bardzo dosadny eksperyment. Polegał on na obserwacji najmłodszych, których poproszono o robienie przysiadów czy podciąganie się na drabinkach. Okazało się wówczas, że badane 10-latki są znacznie słabsze niż ich rówieśnicy dekadę temu, a ich sprawność fizyczna jest bliska… zeru.

 

- Współczesne dzieci w przysiadach uzyskują wynik o niemal 30 proc. gorszy. Z kolei 10 proc. nie było w stanie podciągnąć się na drabince, a kolejne 10 proc. uznało, że w ogóle nie podejdzie do tego zadania – donosi brytyjski "The Guardian". Za to o wiele lepiej radzą sobie z nowoczesnymi technologiami. To z jednej strony dobrze, bo elektronika otacza nas ze wszystkich stron, z drugiej jednak to zatrważające, że dzieci przeważnie nie uprawiają dosłownie żadnej aktywności fizycznej, która wymagałaby od nich choć najmniejszego wysiłku. Dodatkowo, jak twierdzą eksperci, zdrowych nawyków dzieci uczą się właśnie od swych najbliższych, przede wszystkim od rodziców.

 

 - Dzieci przejmują też pewne wzorce zachowań od dorosłych. No bo skąd mają wiedzieć, jak się zachować przy stole, w towarzystwie czy w łazience – pyta Wiesława Gołąbek. Jak uważa, nawet jeśli sami nie mamy siły na harce na powietrzu, warto byśmy zachęcali do nich dzieciaki. Jak? Zwyczajnie. Rozmawiając. - Konieczna jest rozmowa z dziećmi. Dzieci choć sprawiają wrażenie, że nie słuchają i upierają się przy swoim, to gdy rodzic im coś tłumaczy, tak naprawdę świetnie rozumieją, co do nich mówi. Pod warunkiem, że mówi, a nie krzyczy i nakazuje oraz odpowiednio argumentuje swoje słowa. To wystarczy. Dobrze też, by był w stanie te założenia realizować sam. A jeżeli mu to nie wychodzi, to lepiej, żeby nie udawał przed dzieckiem, że jest inaczej tylko powiedział, że jest mu ciężko, ale chciałby, by dziecko radziło sobie z tym lepiej od niego. W ten sposób budujemy także zaufanie i więź z dzieckiem, jednocześnie wychowując zdrowego malucha – uważa psycholog.

 

Autor: Marlena Mistrzak

Źródło: "Wiem! jak działają dzieci", nr 4