MAŁY KSIĄŻĘ DZIECIOM, czyli... O CZYM ROZMAWIAJĄ KASIE?

Odsłona I - Kasie rozmawiają o byciu dzieckiem, relacjach rodzic-dziecko i świadomym rodzicielstwie.

„Pokazałem moje dzieło dorosłym i spytałem, czy ich nie przeraża.

- Dlaczego kapelusz miałby przerażać? - odpowiedzieli dorośli.

Mój obrazek nie przedstawiał kapelusza. To był wąż boa, który trawił słonia”

 

Kasia Szkarpetowska: - Jak to jest, że dziecko, patrząc na rysunek przedstawiający węża boa, który trawi słonia, widzi węża boa trawiącego słonia, a dorosły, patrząc na tę samą ilustrację, widzi... kapelusz?

Kasia Borowska: - Kiedy ja pierwszy raz zobaczyłam tę ilustrację, węża boa nie widziałam, a właśnie kapelusz. A Pani, co zobaczyła?

 

Również kapelusz. I nie tylko za pierwszym razem, ale też za drugim, trzecim... Wąż boa długo był dla mnie kapeluszem. Pani Kasiu, bywa Pani dzieckiem?

Bywam, choć uważam, że zdecydowanie zbyt rzadko. Jestem natomiast mamą trójki dzieci i przez dwadzieścia lat pracowałam z dziećmi. Pamiętam, jak mój - dziś siedemnastoletni, a wówczas kilkuletni - syn zrobił z pudełka po lalce swojej siostry behikuł czasu.

 

Behikuł?

Tak, behikuł. Zamieniał głoskę b z w. Tak więc, mówił wagażnik zamiast bagażnik i lubił piosenki Wudki Suflera. Skonstruował behikuł czasu z pudełka i przez długi czas podróżował nim po salonie. To była jedna z najlepszych i najtańszych zabawek.

 

Nie ma to jak dzieło własnego autorstwa.

Kiedyś babcia powiedziała, że powinnam powyrzucać te śmieci, które przewracają się po domu. Ja jednak nigdy tego nie zrobiłam. Wtedy czułam, że to dla dzieciaków wyjątkowe skarby. Nieraz zastanawiam się, czy wtedy dobrze postępowałam.

 

Co Pani chce przez to powiedzieć?

Chcę powiedzieć, że nie ma uniwersalnego przepisu na wychowanie dzieci. Z jednej strony, jest ważne, aby dawać dzieciom wolność, bo ona rozwija kreatywność. Z drugiej zaś, dziecko jest nie tylko jednostką, ale też członkiem społeczeństwa, a przynależność do grupy jest dla jednostki jednym z fundamentalnych sposobów na zaspakajanie potrzeby bezpieczeństwa. Toteż, jako mama, często zadaję sobie pytanie, jak postępować, co robić, a czego zaniechać, aby moje dziecko wyrosło na kreatywnego, wolnego człowieka, który jednocześnie odnajdzie się w grupie społecznej. A jak wiadomo, grupa rządzi się swoimi zasadami i prawami, którym należy się podporządkować, by otrzymać jej akceptację. Już wiem, co chcę powiedzieć! Chcę powiedzieć, że świadome rodzicielstwo, jest dla mnie zmaganiem się z dylematem i poszukiwaniem równowagi.

 

Skonstruowana przez syna zabawka była przejawem dziecięcej kreatywności. Nawiasem mówiąc, już samą nazwę - behikuł – warto by opatentować (śmiech).

Dzieci mają niczym nieograniczoną wyobraźnię. Dla nich wszystko jest możliwe i sięgają śmiało po to, czego pragną. Potem, na drodze socjalizacji – niestety, łączę to z ich pójściem do szkoły – my, dorośli, skutecznie zabijamy ich kreatywność. A kiedy dzieci są już dorosłymi ludźmi, wydają mnóstwo pieniędzy np. na treningi kreatywnego myślenia.

 

Pilot z książki Exuperego, poproszony przez Małego Księcia o narysowanie baranka, najpierw wyraził swoje zdziwienie, pytając: „co to takiego?”, a następnie przyznał, że baranka narysować nie potrafi. „Gdy miałem sześć lat, dorośli zniechęcili mnie do malarstwa...” - powiedział.

Kiedy pani o tym mówi, mam bardzo pozytywne skojarzenie, z nauczycielką przedszkola mojej najmłodszej córki. Pamiętam, że pani Tereska objęła wychowawstwo w grupie, kiedy Ewa była w czterolatkach. Pewnego dnia oglądałyśmy razem rysunki mojej pociechy. Wtedy nauczycielka powiedziała, żeby nie rysować dziecku słoneczka, by miało ono szansę tworzyć, a nie odwzorowywać. To było bardzo mądre. Moje dziecko pasjami rysuje, a jej prace są niepospolite, oryginalne, naprawdę nietuzinkowe... Pani Tereska jest przykładem na to, że z nami, dorosłymi, nie jest tak źle. Niestety, mam też doświadczenie, kiedy to nauczycielka już na początku września zapowiedziała, żeby nie kupować dzieciom farb, ponieważ nie przewiduje malowania. Bo..., bo farby brudzą :-(

 

Na początku naszej rozmowy zapytałam o ilustrację przedstawiającą węża boa, który może być też kapeluszem. Pani zdaniem, z patrzenia sercem można „wyrosnąć”?

Pozwoli Pani, że podzielę się moją definicją patrzenia sercem?

 

Bardzo proszę.

Otóż, całkiem niedawno odchodziłam z pracy, w której przez cztery lata byłam dyrektorem. Przyszła do mnie jedna z moich pracownic. Przyniosła książkę. Wręczyła mi ją, mówiąc że napisał ją jej przyjaciel i daje mi ją dlatego, że jestem dla niej ważna. Na stronie tytułowej zamieściła cytat: dobrze widzi się tylko sercem. Z wdzięcznością, A. B. 

 

Tymi słowami lis z książki Exuperego „obdarzył” Małego Księcia, gdy spotkanie ich dobiegało końca i jasnowłosy chłopczyk z planety B-612 miał wyruszyć w dalszą podróż...

To było wzruszające wydarzenie. Tak więc, zastanawiam się, co takiego robiłam, że spotkał mnie taki upominek na drogę. Dla mnie patrzeć sercem, to patrzeć na drugiego człowieka nie tylko poprzez pryzmat stanowiska, jakie zajmuje; zawodu, który wykonuje; zadań do jakich się zobowiązał, ale widzieć przede wszystkim CZŁOWIEKA. Z  jego zaletami, wadami, problemami, sukcesami. Widzieć i reagować, zakładając zawsze, że po drugiej stronie stoi dobra intencja. To też zawsze dać człowiekowi drugą szansę. Małe dzieci są ufne. One nie zakładają, że świat może mieć złą intencję. Z tego powodu są otwarte, radosne i kreatywne. Z tego powodu mówią szczerze, co dla nas, dorosłych, jest trudną sztuką, której uczymy się na nowo, np. na treningach asertywności. Z tego samego powodu bywają krzywdzone. Myślę, że nie tyle wyrastamy z patrzenia sercem, co – w zależności od naszych doświadczeń z tym związanych, jakie funduje nam świat - możemy popaść w skrajną nieufność, a otwartość na ludzi czytać jako naiwność. Szczerość jako nieuprzejmość. Ja jednak stoję przy swoim, mimo że wiele razy zostałam oszukana. Bilans i tak wychodzi na plus.

 

Wspomniała Pani, że pracownica, dając upominek na drogę, powiedziała, że jest Pani dla niej ważna. Co to znaczy być dla kogoś ważnym?

Nie spytałam, co to znaczy dla niej. Jeśli chodzi o moje spojrzenie na tę kwestię, to kiedy ktoś jest dla mnie ważny, daję mu swój czas, uwagę i pielęgnuję tę relację, by nie doszło do jej zaniedbania. I tak teraz przychodzi mi do głowy, że od  kiedy odzyskałam to, co mają w naturze dzieci, a mam na myśli bycie ważną dla samej siebie, zaczęłam dbać o siebie, dawać sobie uwagę i czas. A wszystko po to, by nie doszło do zaniedbania samej siebie. Jeśli ktoś jest dla mnie ważny, dbam o jego rozwój, by wzrastał. Jeśli jestem ważna dla siebie, dbam o rozwój własny.Jeśli kocham siebie, jestem dla siebie ważna; również ludzie, którzy są wokół, na tym korzystają. Drugiemu człowiekowi możemy dać tylko to, co mamy.

 

Przez dwadzieścia lat pracowała Pani z dziećmi. W tym czasie wielu spotkała Pani dorosłych, którzy „przeoczali” jedną z ważniejszych potrzeb dziecka, a mianowicie potrzebę bycia ważnym?

Niewielu. Dla większości z nich dzieci były/są ważne. Czasami najważniejsze. Do tego stopnia, że szkodziło to i dziecku, i dorosłemu. Niebezpieczeństwo dostrzegam gdzie indziej - w sposobach okazywania owej ważności i w braku równowagi pomiędzy ważnością dziecka a ważnością dorosłego. Osobiście jestem dorosłym dzieckiem mamy, która samotnie mnie wychowywała. Od zawsze pobrzmiewało w moich zmysłach zdanie wypowiadane przez nią : „Moje dziecko jest dla mnie najważniejsze”. Z własnego doświadczenia wiem, jakie to dla dziecka obciążające być najważniejszym dla swojego rodzica. Jakie niesie to ze sobą ogromne zobowiązanie i presję. Proszę mi wierzyć na słowo. Dziecku służy bycie ważnym dla rodzica, nie najważniejszym. Jak we wszystkim, warto dbać o równowagę.

Od mojej, dziś już dorosłej córki, wiem, że bycie ważnym dla rodzica jest wielką potrzebą. Młodzi ludzie, wbrew pozorom, chcą naszego zainteresowania ich życiem, choć często ich zachowanie może wskazywać na coś zupełnie przeciwnego. Czasem warto zadać proste pytanie: Co u Ciebie? Sprawdziłam wielokrotnie. Działa :-)

 

Powiedziała Pani kiedyś: „dojrzałość daje możliwość powrotu do dziecięcej odwagi...”.

Bo tak jest. Dojrzałość niesie ze sobą spokój, który daje nam możliwość powrotu do dziecięcej odwagi patrzenia na świat sercem, mimo potencjalnego ryzyka. Kiedy o tym rozmawiamy, przypomina mi się moja siedmioletnia uczennica, Paulina.

Pewnego dnia przyszłam do pracy z elegancko pomalowanymi paznokciami, które wcześniej kosmetyczka przedłużyła mi żelem. W czasie przerwy Paulina podeszła do mojego biurka, wzięła moją dłoń w swoje drobne, zawsze chłodne rączki wcześniaka, po czym z miną eksperta stwierdziła „No, nareszcie”. Uśmiecham się na to wspomnienie. Wiem, że miała rację. Innym razem, kiedy z uwagi na moją nieobecność, przyszła na zastępstwo inna nauczycielka, dzieci z klasy do której chodziła właśnie Paulina, zauważyły, że owa nauczycielka popełniła błąd na tablicy. Zwróciły jej na to uwagę, po czym dodały: „Nasza pani mówi, że kiedy nie ma się pewności, zawsze warto sprawdzić w słowniku”. Niestety, nauczycielka nie przyjęła tej uwagi dobrze. Ze złością skwitowała, że dzieciaki są bezczelne, a ona wie, co pisze. Następnego dnia pochwaliłam je za uważność.

 

Co by nie mówić, dzieci zareagowały dojrzale. Dojrzalej aniżeli wspomniana nauczycielka.

Delikatnie próbowałam wytłumaczyć im, że nie każdy dorosły przyjmuje takie uwagi. Jednak to właśnie takie niedojrzałe reakcje nas, dorosłych, szczególnie tych, którzy są ważni w życiu dziecka, jak rodzice, nauczyciele, instruktorzy, sprawiają, że wokół serca powoli buduje się mur, który z czasem zasłania sercu pole widzenia. Jego usunięcie - dla niektórych - staje się bardzo trudne, a nawet niemożliwe. Cała nadzieja więc w dojrzałości. A tak przy okazji, to przyszło mi do głowy takie hasło: „Twoje dziecko – Twoim coachem”.

 

Coach to ten, który pokazuje drogę, kierunek?

Coach to towarzysz w drodze. To ktoś, kto swym towarzyszeniem sprawia, że sami odkrywamy siebie. Do tego jednak niezbędna jest pokora, uważność, umiejętność obserwacji, słuchania  i chęć zmiany. Coach konfrontuje nas z nami samymi. Jak dziecko. Ono bez ogródek potrafi powiedzieć: „No, nareszcie”.

 

Czy trójka Pani pociech – Klaudia, Maciek i mała Ewa – są dla Pani coachami?

Moje dzieci, są katalizatorami moich zmian :-) Dzięki temu, że jestem mamą, znalazłam w sobie nieprzewidywalne dla samej siebie siły, by pokonać długą i niełatwą drogę. Lubię obserwować i „podglądać” filozofię życia dzieci.

Niedawno moja siedmioletnia córeczka przez kilka dni wchodziła na blat kuchenny i siadała na nim. Kiedy po raz kolejny gramoliła się na szafkę, spytałam ją: „Ewa, powiedz mi, po co wchodzisz stale na te szafki?”, a ona na to, z radosnym uśmiechem: „Bo chcę, mamciu!”. No i właśnie na tym polega mądrość dziecięca, którą warto zauważać: Sięgam po to, czego chcę. Inna sprawa, czy będzie mi to dane. Ale sięgam. Wiem, czego pragnę i śmiało wyciągam po to ręce. Mam wrażenie, że dzieci naturalnie nie zakładają planu „B”.

Nie chciałabym, by to, co mówię, zabrzmiało jakby znak równa się można było postawić między dziecięcością a dojrzałością. One nie są tożsame, ale mają wiele ze sobą wspólnego. Istnieją też zasadnicze różnice.

 

Na przykład?

Chociażby to, że  dojrzałość to pokora wobec tego, na co nie mamy wpływu i cierpliwość, która raczej nie jest mocną stroną dzieci.

 

Często mówimy dziecku: powinieneś to, powinieneś tamto. Dlaczego słowo powinno warto by wyeliminować z naszego codziennego języka lub – jeśli to bardzo trudne - przynajmniej ograniczyć posługiwanie się nim?

O ile chętniej wykonujemy nawet nudne zadanie, kiedy - zamiast słowa „powinnam” - myślimy: „robię to, bo jest to dla mnie ważne”. Słowo „powinno” nasycone jest przymusem pochodzącym z zewnątrz - ktoś komuś mówi, co powinien, a czego nie powinien. Również sami fundujemy sobie takie niewolnictwo, mówiąc o sobie: powinnam zrobić to lub tamto. Moją prawdą życiową jest zdanie, które jakiś czas temu przeczytałam na widokówce kupionej w Bieszczadach. Pocztówka przedstawia orła, szybującego ponad górami, lasami, szlakami. Na dole widnieje napis: „Podstawą szczęścia jest wolność, a podstawą wolności jest odwaga”. Toteż rozumie Pani, z jakiego powodu nie uznaję słowa „ powinno”?

 

Rozumiem. I też słowa tego nie aprobuję. Będziemy o tym jeszcze rozmawiały, mam nadzieję, bo komunikacja zajmuje miejsce ważne w relacji dorosły – dziecko.

 

 

cdn.

Czytaj też:

 

Odsłona V - Kasie rozmawiają o poszukiwaniach, marzeniach i wiecznym "apetycie na życie".

Odsłona IV - Kasie rozmawiają o przyjaźni...

Odsłona III - Kasie rozmawiają o kwaiatch, dzieciach, kolcach, przekazywanych wartościach i miłości bezwarunkowej. 

Odsłona II - kasie rozmawiają o przywiązaniu, wolności i akceptacji.