„Być kobietą, być kobietą…” – rozmowa z Joanną Lew-Starowicz, organizatorką Akademii Zdrowego Przedszkolaka
Czy będąc matką, można nadal pozostać „prawdziwą” kobietą, jak wygospodarować chwilę czasu dla siebie i czy warto czasem od czegoś chwilę odpocząć, aby za tym zatęsknić i powrócić ze zdwojoną siłą? O byciu kobietą, o byciu matką – o łączeniu tych obu ról rozmawiamy z Joanną Lew-Starowicz – organizatorką Akademii Zdrowego Przedszkolaka, a prywatnie żoną Witka (twórcy Akademii) i mamą trójki dzieci – Piotra (14 lat), Aleksandra (7 lat) i 19-sto miesięcznej Alicji.
Joanna Kamińska: Co to znaczy być kobietą?
Joanna Lew-Starowicz: Być kobietą to znaczy być matką, być żoną, być osobą, w której ma wsparcie cała rodzina – dzieci, mąż, najbliżsi. Ale też chodzić na zakupy i aktywnie spędzać czas wolny.
JK: Kobieta – dama, kobieta – businesswoman, kobieta – matka – do którego z tych stereotypów Ci najbliżej?
JLS: Myślę, że do tych wszystkich trzech, zabieram po trochu z każdego.
JK: Jesteś mamą trójki dzieci, prowadzisz dom, własną firmę, angażujesz się społecznie, dbasz o siebie, jesteś aktywna fizycznie – jak udaje Ci się to wszystko łączyć?
JLS: To duże wyzwanie, nie jest lekko. Ale muszę przyznać, że powrót do pracy był momentem oczekiwanym przeze mnie – nie ukrywam, że poświęcenie czasu domowi i rodzinie jest zajęciem trudnym. Nie jestem typem domatora, który robi tylko i wyłącznie pranie, sprzątanie i gotowanie. Chciałam od życia czegoś więcej. Chciałam być trochę mamą, ale jednocześnie spełniać się zawodowo. Potrzebuję tego żeby odpocząć od domu, od dzieci, od całego zgiełku, żeby móc potem zatęsknić za tym. Wtedy kiedy jestem w pracy, realizuję się tutaj, potem wracam do domu i mam siłę aby realizować się jako mama.
JK: Czyli zmęczenie na jednym polu daje Ci siłę na realizację drugiego?
JLS: Dokładnie. Gdybym była tylko na jednym polu, tak jak z dwójką pierwszych dzieci – z każdym z chłopców spędziłam po trzy lata w domu – w tej chwili było by to dla mnie bardzo trudne. Stwierdziłam, że nie chcę już powielać tego schematu i siedzieć z trzecim dzieckiem – z Alicją, kolejne trzy lata. Chciałam czegoś innego, czegoś co pozwoli mi zatęsknić za dziećmi i nie robić ciągle tego samego.
JK: A czy w tym wszystkim znajdujesz czas dla siebie?
JLS: Jestem na końcu :) Jeszcze pomiędzy dziećmi, a mną jest mój mąż. Uważam, że mężczyzna nie może zostać zepchnięty na ostatni tor. Dzieci są bardzo absorbujące, wymagają wiele uwagi i pracy, to jednak trzeba gdzieś wygospodarować ten czas dla siebie, bo to jest niezmiernie istotne dla związku. Żeby być razem, trwać w problemach – w tym co dobre i w tym co złe.
JK: Gdybyś miała ustanowić hierarchię – komu poświęcasz swój czas, to pierwsze byłyby dzieci, kolejny mąż, a dopiero gdzieś tam na końcu jesteś Ty sama?
JLS: Tak, ja jestem na trzecim miejscu i sport, który kocham. Daje mi on odetchnąć na chwilę od trójki dzieci i mojego męża. Po takim treningu mogę powiedzieć, że wracam rozładowana i mogę na nowo pełnić rolę żony i matki.
JK: Wychodzisz czasem z domu nieumalowana?
JLS: Do pracy nigdy. Ale jeśli idę biegać, albo w ciągu weekendu to tak. W weekend nigdy nie jestem w makijażu – od zmycia go w piątek wieczorem do wieczora w niedzielę nie maluję się, no chyba że trafiają się jakieś okazje, jakieś wyjście - gdy mamy szansę oddać dzieci do rodziców, raz na jakiś czas oczywiście, bo jest ich troje, więc dla dziadków to też jest pole do popisu. Wtedy gdy jestem w domu to się nie maluję, ale to nie znaczy, że o siebie nie dbam. Staram się wyglądać schludnie, nie jest tak, że zakładam podarte spodnie i porozciąganą bluzkę, ale mój mąż uważa, że makijaż w domu nie jest mi potrzebny. I ja też tak myślę.
JK: Czy kobieta będąc matką powinna w dalszym ciągu dbać o siebie?
JLS: Musi. Jeśli są w domu dziewczynki to mają od razu wzór do naśladowania tej kobiety, którą staną się w przyszłości. Od kogoś muszą się tego nauczyć. A chłopcy też, przez to, że widzą, że mama o siebie dba - jest duża szansa na to, że w którymś momencie sami też zaczną dbać o siebie. Nie mówię tutaj o malowaniu paznokci, ale np. o dbaniu o czyste ubrania.
Nie można się zaniedbać. Kobieta nie może być tylko i wyłącznie takim Kopciuszkiem. Ja chcę się podobać mężowi, chcę żeby dobrze mnie odbierał. Nie czuję się dobrze zaniedbana. Uważam, że wszystkie mamy, które pracują tylko w domu, choć wiem, że to jest monotonia i czasem się po prostu nie chce, jednak powinny dołożyć starań do tego, aby mąż po powrocie z pracy nie widział tylko ich skwaszonej miny z rozczochranymi włosami i ze złym wzrokiem wlepionym w niego na wejściu.
JK: Mówi się, że mężczyzna jest głową rodziny, ale kobieta jej szyją – co to według Ciebie oznacza?
JLS: Myślę, że głową rodziny stricte finansową. Tak się utarło, choć nie musi tak być, że to mężczyzna utrzymuje dom, zarabia na niego. A kobieta jest dla niego taką podporą. Następuje podział obowiązków – jedna osoba dba o to żeby ten dom wyżywić i zapewnić wszystko co potrzebne, a druga strona musi zająć się domem, dziećmi. Jest to pójście na pewien kompromis, trzeba to jakoś wypośrodkować. Gdybym miała się z moim mężem zamienić rolami, choć wielokrotnie mówił mi „- to się zamieńmy”, myślę, że jednak nie sprostał by temu zadaniu. Kobieta mentalnie i hormonalnie, już z natury, od samego urodzenia jest przygotowywana do tego, że będzie matką, będzie kobietą, będzie zupełnie inaczej myśleć i działać niż mężczyzna. Myślę, że to jest już przekazane w naszych genach. Nie mówię, że nie ma wyjątków, ale w naszym domu jest tradycyjny model rodziny, ale wcale nie jest mi z tym źle.
JK: Czyli feministką nie zostaniesz?
JLS: Nie, na pewno nie.
JK: A obchodzisz Dzień Kobiet?
JLS: Obchodzę. Dostaję kwiaty. Mój mąż nigdy nie kwituje tego hasłem, że to jest święto komunistyczne, tak jak nie raz panowie potrafią i co roku dostaję kwiaty. Ale nie tylko z tej okazji. Teraz oczywiście znacznie rzadziej niż przed tym zanim się pobraliśmy, bo wtedy dostawałam kwiaty niemalże raz w tygodniu. Natomiast teraz gdy jest jakaś okazja, to zawsze pamięta, nie zdarza mu się zapomnieć.
JK: Gdybyś miała dać jakąś „złotą radę” młodym mamom, które chciałyby być nie tylko mamami, ale także pozostać „prawdziwymi” kobietami. O czym nie powinny zapomnieć?
JLS: Na pewno nie powinny zapomnieć o dbaniu o siebie. O wygospodarowaniu czasu dla siebie, bo to jest bardzo istotne, żeby się nie zatracić tylko w tych pieluchach, praniu i sprzątaniu. Doradzałabym jednak, aby mimo wszystko – jak ten tata, mąż, partner wróci do domu, wygospodarować chociaż tę godzinę na spacer, na sport, na spotkanie z koleżanką, na coś dla siebie. To bardzo pomaga w tej monotonni życia i powoduje, przynajmniej tak jest u mnie, że zaczynam wtedy tęsknić. Gdy ciągle siedzę w domu i na okrągło mam tylko pieluchy, gotowanie i sprzątanie, to wtedy dopada mnie wypalenie i frustracja. Zaczynam się irytować, że w kółko robię to samo, że moje życie nie jest niczym ciekawym i ogranicza się tylko do schematów i stereotypów służenia innym.
JK: Podobnie pewnie by było gdybyś realizowała się tylko i wyłącznie na innej płaszczyźnie np. zawodowej?
JLS: Tak. Miałam taki okres w życiu, że więcej byłam poza domem niż w nim. Ogrom wyrzutów przytłaczał mnie i po pewnym czasie zdałam sobie sprawę, że taki model nie może funkcjonować, że mama jest poza domem, a dzieci są pozostawione same sobie. Pierwszy był Piotrek, ja wówczas startowałam w zawodach, dużo wyjeżdżałam i trenowałam. Miałam wtedy 23 lata. Myślę, że wiek i dojrzałość do "bycia kobietą" oraz macierzyństwa są bardzo istotne. 23-letnia kobieta, która rodzi dziecko ma inne priorytety niż ta, która ma, tak jak ja w tej chwili 37 lat, myśli bardziej dojrzale i kieruje się innymi zasadami, co innego stanowi dla niej ważny cel. Kobietą można być w każdym wieku, ale w troszeczkę inny sposób.
Dziękuję za rozmowę.