Kolorowy zawrót głowy

Lato  przyprawia  nas o zawrót głowy bogactwem swych kolorów. Ale właściwie czy widzimy je wszystkie? I dlaczego nasza skóra ciemnieje na lato? Jakiego koloru naprawdę były dinozaury? Dlaczego mleko jest białe, tęcza kolorowa, rośliny zielone, a czarna dziura czarna?

 

Barwne piórka dinozaurów

 

Malowano je na zielono, niebiesko, szaro i czerwono. Właściwie dowolnie. Bo skąd niby rysownicy mogli wiedzieć, jakie naprawdę kolory miały dinozaury? Wymarły przecież dziesiątki milionów lat temu, a ich szczątki mają zazwyczaj taką barwę, jak skała, w której się znajdują. A ta nie ma nic wspólnego z prawdziwymi kolorami żywych zwierząt. Tymczasem niespodziewanie naukowcom udało się odtworzyć rzeczywiste barwy dinozaurów! Było to możliwe dzięki temu, że na ich piórach zachowały się bardzo drobne skamieniałości, które kiedyś brano za szczątki bakterii. Niedawno odkryto, że tak naprawdę były to mikroskopijne woreczki, w środku których za życia zwierząt znajdował się barwnik. Takie same struktury mają też dzisiejsze zwierzęta, w tym ptaki. Dzięki temu naukowcy ustalili, że każdy barwnik znajduje się w woreczku o innym kształcie. Opisując potem ich wygląd z piór dinozaurów, mogli ustalić, jaki barwnik znajdował się w tych woreczkach za życia. W ten sposób odtworzyli, że na przykład dinozaur anchiornis miał na ciele wzór z czarnych i białych piórek, do tego rude plamki na policzkach i piękny czerwony grzebień na szczycie głowy. Inny dinozaur, mikroraptor, lśnił w odcieniach czerni i niebieskiego. A praptak, który łączył cechy dinozaurów i prawdziwych ptaków, miał pióra smoliście czarne. Wygląda więc na to, że kolory pradawnego świata właściwie przypominały to, co dziś widzimy dookoła siebie.

 

Kolory, których nie można zobaczyć

 

Ile kolorów ma świat? Oj, naprawdę dużo. Więcej niż możemy zobaczyć. Liczne ptaki, owady czy ryby widzą barwy, których my w ogóle nie widzimy. Wśród nich jest przede wszystkim ultrafiolet. Dla zwierząt tworzy on prawdopodobnie wiele odcieni. Pszczoły na przykład widzą ultrafioletowe paski na kwiatach, których płatki nam wydają się ubarwione zupełnie jednolicie. Dzięki tym kreskom pracowite owady szybciej odnajdują ukryty we wnętrzu rośliny słodki i pożywny nektar. Samice sikorek z kolei przyglądają się uważnie ultrafioletowym wzorom na ciele samców. Im te barwy są mocniejsze, tym ładniejszy im się wydaje ich właściciel. Ciekawe, czy my, ludzie, też mamy barwy ultrafioletowe na swoim ciele? Dobrze by było to zobaczyć.

 

Ściemnieć na lato

 

Choć ultrafioletu nie możemy zobaczyć, to jednak możemy go odczuć. Właściwie to mamy z nim poważny kłopot. Dla promieni ultrafioletowych, które znajdują się w świetle słonecznym, jasna skóra większości z nas nie stanowi poważnej przeszkody. Przechodzą przez jej powierzchnię i docierają do głębszych warstw. Tam zaś znajdują się substancje, które są „prawie witaminą D” i dopiero pod wpływem ultrafioletu zamieniają się we właściwą już witaminę D. To ona odpowiada za to, by nasze kości były mocne, a organizm twardo walczył z armiami zarazków. I to jest dobra strona promieniowania. Bo jest także zła. Gdy zbyt dużo promieni ultrafioletowych przedostanie się w głąb naszej skóry, niszczą one inne witaminy i wywołują groźne choroby. By się przed tym chronić, latem, kiedy wystawiamy się na słońce, nasz organizm wytwarza w skórze ciemne barwniki. Ich zadaniem jest powstrzymać nadmiar ultrafioletu przed dotarciem do głębszych warstw skóry. Nazywamy to opalaniem. W gorących krajach, gdzie słońca zawsze jest dużo, ludzie całe życie mają ciemną skórę. To bardzo przydatne w Afryce, ale w Polsce staje się problemem zimą. Osobom o czarnej skórze brakuje wówczas witaminy D. Muszą ją spożywać dodatkowo wraz z pokarmem.

 

Biały jak mleko

 

Gdy kości są słabe, a odporność na zarazki spada, dziecko potrzebuje witaminy D. Najłatwiej ją zdobyć pijąc mleko. To bardzo dziwaczny płyn, który umieją wytwarzać właściwie tylko ssaki. Do grupy tej należą wszystkie futrzane zwierzęta oraz człowiek. Samo słowo „ssaki” powstało od „ssania”, czyli czynności, jaką niemowlęta wykonują, by napić się mleka swoich matek. W tym płynie znajduje się wszystko, co im potrzebne do życia. Człowiek jest jedynym ssakiem, który nauczył się korzystać z dobroci mleka nawet wówczas, gdy już przestaje ssać pierś swojej matki. Ludzie doją więc krowy, owce, renifery i nawet konie, by mieć więcej pożywnego płynu. Potem dodają do niego rozmaite bakterie lub grzyby, które przerabiają surowe mleko na sery, jogurty czy kefiry. Sam płyn ma zawsze biały kolor, czasem tylko wpadający w żółć. Zawdzięcza to mikroskopijnym cząsteczkom białek, które odbijają padające na mleko światło. W promieniach słonecznych są bowiem wszystkie kolory tęczy, ale gdy się je równo wymiesza, to nasze oko odbiera całość jako biel. A cząsteczki białek  nie wyróżniają żadnego koloru i odbijają wszystkie po równo. Bardziej wybredne są tłuszcze – te odbijają przede wszystkim żółtą barwę. Dlatego im więcej tłuszczu, tym bardziej żółte jest mleko.

 

Złoto na krańcu tęczy

 

Światło słoneczne widzimy jako białe, choć tak naprawdę jest mieszaniną wszystkich kolorów. Można je jednak skutecznie rozdzielić. Wystarczy oświetlić odpowiednio przycięty kawałek szkła. Białe światło, które doń wtedy wpada, nieco zwalnia prędkość i delikatnie skręca. Każdy kolor jednak skręca trochę inaczej. W efekcie mieszanina rozdziela się na poszczególne barwy i światło, które wpadło do szkiełka jako białe, wypada z niego w postaci tęczowej wiązki. Tak samo działają również kropelki deszczu. Jeśli jednocześnie świeci słońce i pada deszcz, to światło wpada do tych maleńkich kuleczek wody. W ich środku, tak jak i w kawałku szkła, promienie delikatnie zahamowują, a każdy kolor skręca po swojemu. Światło, które wychodzi z kropel deszczu, ma więc postać wiązki różnych barw, dzięki czemu tworzy na niebie kolorowy łuk: tęczę. W bajkach opowiada się, że na jej krańcu skrzaty skryły złoto, ale nikt nie potrafi go znaleźć. To prawda. Jeśli zbliżymy się do tęczy, to przestajemy ją widzieć, a dostrzegamy nowy łuk. Jeśli spróbujemy do niego dojść, to też stracimy go z pola widzenia, a zobaczymy kolejną tęczę. I nawet nie zauważymy, że to już inna. Idąc po złoto, będziemy zwodzeni przez coraz to nowe tęcze, a nigdy do żadnej nie dojdziemy. Skrzaty nie muszą się martwić, że ktoś wykradnie ich złoto.  

 

Spacer po czerwonej trawie

 

Jeśli będziemy szli w stronę tęczy, to z pewnością albo po zielonej trawie, albo wśród zielonych drzew albo między zielonymi krzewami. Rośliny na Ziemi nauczyły się bowiem łapać czerwone i niebieskie promienie światła słonecznego a odbijać niepotrzebne im zielone. Z czerwieni i niebieskości pobierają energię i wmontowują ją w związki odżywcze, które budują z wody, powietrza oraz nawozów. Gdy my lub zwierzęta zjadamy potem rośliny, to właśnie po to, by zdobyć złapane przez nie światło. Trawiąc, z powrotem uwalniamy energię słoneczną, dzięki czemu możemy się poruszać, mówić, śmiać i płakać. Naukowcy twierdzą jednak, że roślinność na innych planetach wcale nie musi być zielona. Jeśli światło ich słońc ma inny zestaw barw niż nasze, to bardziej może opłacać się postawienie na barwnik wyłapujący nie czerwone i niebieskie, lecz tylko niebieskie, pomarańczowe lub nawet niewidoczne dla nas promienie podczerwone. Tamtejsze rośliny w naszych oczach miałyby więc barwę żółtą, czerwoną lub całkowicie czarną.

 

Życie w czarnej dziurze

 

Nie ma nic czarniejszego od czarnej dziury. Tak astronomowie nazywają obiekty, które tworzą się, gdy wypali się bardzo ciężka gwiazda. Cząstki, które ją budują, zbliżają się wówczas do siebie, dzięki czemu powstaje ciało tak gęste i ciężkie, że by z niego uciec trzeba osiągnąć prędkość większą od światła. Dlatego żaden promień nie może go opuścić. Jest on więc tak doskonale czarny, że ogóle go nie widać. O istnieniu czarnych dziur świadczy jedynie to, co się dzieje wokół nich. Ściągają one bowiem pobliski pył, okruchy i globy skalne, a nawet gwiazdy. Niedawno pewien naukowiec stwierdził, że to wcale nie oznacza ich zniszczenia. Planety, które zostaną przechwycone przez czarną dziurę, mogą się zatrzymać i krążyć wokół jej wnętrza. Ba, jego zdaniem na takich globach da się żyć lepiej niż gdziekolwiek indziej. Jest tam mnóstwo energii, zasobów naturalnych, a na dodatek nikt nie może podejrzeć cywilizacji w czarnej dziurze. Na zewnątrz przecież w ogóle nie byłoby jej widać. To się nazywa intymność!

 

Autor: Wojtek Mikołuszko